Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.
—   56   —

narażać, ale nam tu bezbronnym tyle godzin niechybnéj śmierci czekać i słyszeć ją chodzącą w koło... wdzierającą się do domu, dobijającą do drzwi, szturmującą do okiennic, oddalającą się na chwilę i powracającą znowu... i czekać i modlić się — i ocalić cudem...
Głosu mu nie stało... odetchnął i mówił daléj:
— Któż wie? powrócą może jeszcze a naówczas zemsta ich nie poszanuje nikogo...
Strzały, dające się słyszeć w oddaleniu, tym słowom starego Mańkiewicza nadawały pewne prawdopodobieństwo.
— Wypędzeni z miasta połączą się z Prusakami, uderzą na nie... wyrzną nas w pień... to niechybna! dodał staruszek.
— Nie, rzekłem, nie ma się co obawiać, większa część Moskali w niewoli, do trzech tysięcy leży trupem w ulicach. Nie z wojskiem jedném mieli do czynienia ale z narodem: nie działa ich pokonały, ale tłumy... tłumy bohaterskie.
Stary pokiwał głową a był szlachcic z kościami.
— No, no, rzekł cicho. Kiedy téż już do tego przyszło, że szewcy ojczyznę zbawiają — koniec świata.
Mimowolnie musiałem się uśmiechnąć. Był już dobry dzień i przez szczeliny okiennic wciskało się blade światło poranka, ale z obawy napaści nie śmiano otwierać — i siedzieliśmy przy gromnicy.
Zacząłem opowiadać, co wiedziałem, na com patrzał i jakeśmy się bili. To staruszka odżywiło, duch w niego wstąpił, wstał z łóżka i począł chodzić. Mańkiewiczowa gotowała kawę. W mieście jakoś się po troszę uspokajało, strzałów przynajmniéj nie było już słychać i rzadko tylko przeciągająca kupa ludzi z pobojowiska okrzykiem przerwała ciszę.
Filip wysłany na zwiady w kilka godzin oznajmił, że w mieście było wszystko skończone, tylko się brano do porządku, bo dla trupów i gruzów przejść ni przejechać nie było można. Otwarto więc choć jedną boczną okiennicę, żeby gromnicę zagasić. Starzy poszli spoczywać i ja z pomocą Filipa wdrapałem się do mojéj izdebki na górę, gdzie padłszy na posłanie kamiennym snem zasnąłem aż do ranka w niedzielę.