Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.
—   86   —

posłyszeć... nie ufano ani Kołłątajowi, ani Potockiemu nawet, ani ulubionemu Zakrzewskiemu, cudu ocalenia wyglądał każdy od bohatera z pod Racławic...
Gdym począł opowiadać o nim, o jego Cyncynatowskiéj prostocie życia i postaci, o chłopskim ubiorze... nie zrozumiano jakoś całéj piękności i wzniosłości obrazu, który kreśliłem... dziwiono się a nawet zaprzeczano, ażeby to pożyteczném być mogło...
— Wódz, zawołał szambuś, powinien uderzać oczy tłumu, mieć powagę i majestat... nakazywać wzrokiem... trzeba, by się go trwożono na pierwsze nań wejrzenie...
Mańkiewicz nie wierzył téż w skuteczność chłopskiéj pomocy.... Pomimo to wierzono w geniusz Kościuszki i w jego cnotę. Instynkt ogółu szczególniéj czuł w nim i cenił ideał ten zacności i prawości, charakter niezłomny, sumienie wielkie...
Niejeden może w duchu więcéj zdolności przyznawał Potockiemu i Kołłątajowi, a mimo to potęgą charakteru nad wszystkimi nimi niósł się górą Kościuszko!
Jakże szlachetném było usposobienie narodu, który w chwili największego niebezpieczeństwa więcéj ufał cnocie niż geniuszowi nawet!
Takie było poczucie ogółu. Pojedyńczo wzięci ludzie sądzili różnie i już odzywano się z różnemi krytykami. Łatwemi one były, niestety! bo nikt podołać nie mógł ogromowi niebezpieczeństw, jakie na nas spadały.
Od Mańkiewiczów wychodząc, spotkałem mojego Kilińskiego. Zmęczony był, zbiedzony, przybity. — Karmazynowa wstęga na ramieniu (oznaka członków rady i rządu) ciążyła mu. Obowiązki przechodziły jego siły. Znając wpływ jego na mieszczan, narzucano mu nieustannie kierowanie nimi, uspokajanie ich, wstrzymywanie, nawracanie.
Ścisnął mnie za rękę. Był to zawsze ten sam patryota, który wiódł lud dnia 17 kwietnia bezbronny na wojska nieprzyjacielskie — lecz łatwiéj zaprawdę było zwyciężyć wroga zbrojnego niż ducha, który niebezpieczeństwo zaszczepiło w Warszawie.