Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.
—   89   —

— No — cóż wy na to? szepnęła cicho.
— Mnie nic powiedzieć nie wolno — rzekłem cicho — jakże ja mogę być sędzią w téj sprawie albo doradzcą? Panno Juto — co ja myślę, wy odgadniecie...
— Cóż chcesz pan? Są takie losy! odpowiedziała — nie każdy być może szczęśliwym, ale poczciwym może być każdy...
Matce trzeba się wywdzięczyć — to potrzebne dla jéj spokojności. Powiem już panu szczerze wszystko, choć się tego domyślam tylko... zdaje mi się, że matka trochę się zlękła o mnie... (śmiéj się pan) — z powodu pana — i przyspiesza moje ożenienie, sądząc, że mi niém z głowy wybije...
Nie dokończyła...
Byłem cały w ogniu. — Matka nas posądza, rzekła, że my się kochamy.
— Matka odgadła — przerwałem, przynajmniéj mnie — bo ja...
— Cicho!! zawołała Juta... o tém ani słowa, my się kochamy jak brat i siostra, i tak kochać się poczciwie, święcie, bratersko... możemy do końca życia, choć ja zostanę panią majstrową... wy może...
Zerwałem się jak piorunem rażony.
— Mogę pani przysiądz na wszystko najświętsze, że nikogo nie wezmę, pókim żyw. — Nie mogę was mieć... nie chcę innéj.
— Przysiąg nie słucham i nie przyjmuję, odezwała się Juta — życie jest długie, wymagania jego okrutne... nikt przewidzieć nie może swéj przyszłości... mój poruczniku... ani słowa o tém...
Usiadłem milczący. O czém inném już ani mówić nie mógłem...
Juta mi pogroziła.
— Poczciwa miłość braterska — rzekła, nie powinna być kwaśną i smutną... waćpan wiesz, że Michałek przecie z serca mi nie wyruguje mojego towarzysza broni.... to dosyć... i — cicho...
Nadchodząca matka przerwała tę smutną rozmowę, zdziwiła się i zachmurzyła zobaczywszy mnie, ale wprędce jakoś odzyskała zwykły humor i z prostotą