Strona:Jan Dąbski - Pokój ryski.djvu/42

Ta strona została przepisana.

Przejeżdżając przez miasteczko Kałuszyn, z przykrem zdumieniem zauważyliśmy, że całe miasteczko tonęło w czerwonych chorągiewkach. Ci już napewno zwątpili w zwycięstwo wojsk polskich i przygotowywali się do „nowego reżymu“, — jak się okazało — trochę zawcześnie.
W Siedlcach zatrzymaliśmy się parę godzin dla spożycia obiadu. Tysiączny tłum otoczył nasze automobile tak, że trudno się było przecisnąć do lokalu. Tu i ówdzie odzywały się wrogie okrzyki. Agitatorzy bolszewiccy skierowali na naszych poczciwych szoferów formalny ogień huraganowy, przekonując ich, że należy porzucić „polskich panów, żebrzących o pokój“ i przystać do bolszewików. Ta prymitywna propaganda nie odniosła oczywiście żadnego skutku. Nasi chłopcy odpowiedzieli drwinami.
Po obiedzie ruszyliśmy dalej, zatrzymując się po kilku godzinach jazdy w Białej Podlaskiej. Była to sobota po południu. Tysiące żydów wyległo — jak zwykle w sobotę — na ulice. Kiedy gruchnęła wieść, że jedzie Polska Delegacja Pokojowa, w kilku minutach czarna fala otoczyła nasze auta tak, że nie można było ruszyć z miejsca. Wobec niezbyt życzliwych okrzyków i mało pociągających gestów — bezpieczniej było zostać w autach i zasunąć firanki. Mało to pomagało, bo czarna publiczność pukała w okna, podnosiła firanki, zaglądała do wnętrza, tak, że prosiliśmy o skrócenie postoju w tem wyjątkowo „mile i przyjaźnie“ usposobionym środowisku.
Ruszyliśmy w kierunku Brześcia Litewskiego. Ponieważ w czasie niedawnej bitwy mosty zostały zerwane, musieliśmy w nocy objeżdżać okrężną drogą, wśród lasów, wertepów, bezdroży, bagien i małych rzek, pozbawionych prawie zupełnie mostów. Była to jazda wprost piekielna w dosłownem tego wyrazu znaczeniu. Na przedzie jechał automobil bolszewicki z komisarzami. Jaskrawe światło latarni oświetlało łopocący czerwony sztandar, umieszczony na przodzie auta. Czarwony refleks otulał auto, napełniając od czasu do czasu przeraźliwą czerwienią lasy, zagajniki i bagna. A po obu stronach drogi szły kolumny wojsk, taborów, urządzeń polowych i t. p., otoczonych gromadą ciągnących piechotą mężczyzn, kobiet, a nawet tu i owdzie dzieci, które w obawie opuszczenia przez „zarekwirowanych“ rodziców, towarzyszyły im niekiedy w tej strasznej podróży.
Mimo ogromnego wysiłku, aby dobić tegoż dnia do Brześcia, okazało się niemożliwe. Połowa aut grzęzła po drodze w bagnach. Musieliśmy się zatrzymać na drodze wśród chudych zagajników i czekać na tych, którzy zostali w bagnach. Ułożyliśmy się, jak kto mógł,