Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/34

Ta strona została skorygowana.

Polaków, na której mi wiele zależy. Powiem ci tedy tylko, że kłamiesz, łżesz, zmyślasz i przekręcasz!“
Otóż dopiero, gdy sprostowanie nie zawiera nawet połowy tych energicznych wyrazów! W istocie, konstytucja i odpowiedzialność ministrów jest dobrą rzeczą, a nieodpowiedzialność sędziów jeszcze lepszą.
Tyle się dziś nacisnęło polityki, jurysprudencji i td. na mój horyzont kronikarski, ściśle ograniczony rogatkami miasta Lwowa i linią akcyźną, że omal nie zapomniałem zarejestrować tego, co jest obowiązkowym przedmiotem kroniki. Spieszę wypełnić to i donoszę, że we wtorek, jak powszechnie wiadomo, odbyła się czwarta reduta. Było osób od 2 do 3000. Bawiono się lepiej niż zwykle. Oprócz stereotypowych krakowiaków, debarderów i tym podobnego balastu maskowego, pojawiły się rozmowniejsze nieco domina, intrygowano się, prześladowano, mistyfikowano — słowem, pokazało się, że i bez sążnistych niemieckich afiszów, któremi dyrekcja niemiecka zwabiała samą hołotę — sit venia verbo — reduta może udać się dobrze. Wprawdzie i tym razem towarzystwo było nieco mięszane — jak to już inaczej być nie może, a jakiś pan X. za pośrednictwem Dziennika Lwowskiego użala się, że go jakaś maska nazwała „kulfonem“. Czemuż jej nie odpowiedział, że w dzisiejszych czasach złoto jest taką rzadkością, że nawet kulfon lepszy od banknota, a cóż dopiero od materjału, z którego robią banknoty?
Balów mamy bez liku; Galicja jeszcze nigdy tyle nie tańczyła, co tego roku. Jeźli kiedy, to teraz każdy, co nie może odznaczyć się głową, ma pole do popisu nogami. Obok arystokracji rodowej i arystokracji pieniężnej, mawiają coś także o arystokracji rozumu; otóż wyrabia się jeszcze czwarta arystokracja — kotylionowa, czyli „podokracja“. Opowiadano mi o balu nader świetnym i licznym, na którym wśród największego zapału choreograficznego powstała między prowadzącymi tańce podokratami (vortänzerami) scysja: jeden kazał grać polkę, drugi walca. Muzyka próbowała podobno grać jedno i drugie razem, a potem umilkła. Wszystkie pary tańczące stały w dreptającem oczekiwaniu, podczas gdy obaj podokraci udali cię na ustęp i wrócili dopiero po gruntownem przedyskutowaniu spornej kwestji. Później przyniesiono na salę prymitywny nieco kosz, zawierający bukiety, które miały być dawane damom na podziękowanie za ordery kotylionowe. Jeden z gości, który nie tańcząc, otrzymał był taką dekorację, chciał mieć bukiet, by podziękować damie. Podokrata, władający koszem, zarzucił w tył wyloty, zmierzył dumnie wzrokiem śmiałka i dał mu do zrozumienia w sposób całkiem „prezydjalny“, że mógłby go za to należycie ukarać, gdyby tego nie uważał za rzecz „poniżej swej godności“. Oczywista rzecz, że stało się to nie we Lwowie, ale w jakiejś bardzo małej parafii, na balu jakiegoś stowarzyszenia wzajemnej pomocy trywialnych żaków, między którymi wylęgła się taka podokracja.
Do kroniki balowej należy także kronika toaletowa, którą wzbogacił w tym tygodniu przypadek następujący: Pewna pani zamówiła suknię, rozumie się, zupełnie nową. Przyniesiono jej żądany towar i dodano do niego najprzód uwagę, że świeżo przybył z Paryża, a potem rachunek, nielitościwie przesolony. Wdziawszy suknię dla spróbowania jej, owa pani siągnęła przypadkiem ręką do kieszeni i znalazła tam — kawałek nadkąszonego piernika, naparstek, miarę krawiecką i inne drobiazgi, świadczące