dziecko: że jestem krzew, to chyba widzisz i nie wątpisz, że te kolce mam, ale róże? Słowo honoru: na tym artretycznym krzewie nigdy żadnych róż nie w idziałem.
— Czy to nie jakaś wielka niedorzeczność? — sama siebie pytała Cesia.
Napróżno szukała na to w duchu odpowiedzi. Była panną inteligentną, dużo przeżyła, zatem znała trochę życie, trzymała się doskonale w ryzach, tu jednak sama nie wiedziała co myśleć. Mówiono jej o uczuciu. O tem mówiono jej już nieraz — i bardzo pięknie i wzruszająco zarazem. Nikt jednakże nie mówił o życiu.
Ten człowiek też o tem nie wspominał.
— Co ja mówię? Co myślę? — zganiła się Cesia. — Przecie on, on myśli całem sercem.
Kiedy pewnego wieczoru, leżąc już w łóżku, przypomniała sobie cały swój dzień spędzony z Uzbeckim, przyszło jej na myśl, że właściwie od dłuższego czasu nie obcuje z nikim innym, jak tylko z nim. Przestała bywać w „Ogródku“, u znajomych i krewnych, wymawiając się wciąż nawałem pracy. Wystarczyło, żeby ten człowiek powiedział choć słówko, a zaniedbywała dla niego najważniejsze osobiste interesy. Oprócz niego dla nikogo nie miała czasu.
— I ja go nie kocham? — zapytała się w duchu.
Leżała chwilę cicho, przysłuchując się odpowiedzi własnej duszy.
A naraz zaczęła szeptać:
— Kocham go. Od pierwszego wejrzenia, od pierwszego spotkania. I czuję, że zostałam stworzona po to tylko, aby go kochać. I że to jest moje najwyższe szczęście, które znalazłam i którego mi nikt nie odbierze. I czuję, że to jest dziecko moje i teraz wiem, że jeśli on chciał umrzeć przezemnie, to tylko dla-
Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/111
Ta strona została przepisana.