Kto raz spadł z niebios, już się nic nie lęka:
»Widzę kapłanie, że tobie obrzydłem:
Drżysz i odwracasz oczy pełne trwogi.
I tegom dożył, żem stał się straszydłem!
Jestem dla ludzi jako ptak złowrogi!
Żem latał niszcząc i lejąc krwi strugi;
Alem się uczył kochać od gołębia, —
Umrę, nie znając co kochać raz drugi.
Dobrzeby było nieraz ludzi dumnych
Słowik, co w gajach nuci z wiosny porą,
Łabędź, co zdobi błękitne jezioro,
Małżonkę sobie jednę tylko biorą.
Niechaj trzpiot z licznych miłostek się chwali,
Niech sobie cacek szuka coraz innych:
Ja mu nie zajrzę tych uciech dziecinnych.
Lecz u mnie człowiek lekki i przewrotny
Mniej wart niżeli ów łabędź samotny,
Którą uwiódłszy zdrajca zapomina.
Nie, ta na sercu mem nie cięży wina!
Leilo! byłaś myśli moich treścią,
Moją rozkoszą i moją boleścią;
Nadzieją w niebie — i wszystkiem na ziemi!
Tak piękna, jak ty, nie była stworzona;
A jeśli jest gdzie, już nie dla mnie ona.
Nie chciałbym widzieć na ziemi i w niebie
Życia mojego okropne wypadki,
Łoże śmiertelne przyzywam na świadki,
Że ciebie dotąd kocham, jak kochałem...
Ty jesteś lubym mego serca szałem.