Wieść się rozbiegła, tłum rośnie z pośpiechem,
Gwar, ciżba, wrzawa, przerywana śmiechem,
Imię kochanka, męża w każdem słowie.
»Czy zdrów? czy żyje? czy na brzeg wysiądzie?
Czy dziś, czy jutro zabawi na lądzie?
Gdzie był? co robił? czy bił się walecznie? —
Lecz czy nie ranny? dlaczego nie z wami?
Czyż on nie wiedział, że czekam ze łzami?«
»Gdzie jest wódz? — ważne przywozim nowiny.
Spieszmy! czas nagli, drogie są godziny...
Lecz niech nas Żuan do wodza prowadzi.
Wrócim za chwilę, — zostańcie tu bliscy,
Wnet, co kto zechce, dowiecie się wszyscy«.
I poszli, kędy na najwyższej górze
Śród bujnych krzewów i kwiatów pachnących,
Gdzie tysiąc zdrojów, świeżością dyszących,
Srebrzy się szemrząc po złomach granitu.
Poszli pod górę, — dochodzą do szczytu.
Wsparty na mieczu, spogląda na wały? —[1]
To on! wódz! Konrad! — sam, jak zwykle — myśli.
»Idź naprzód, Żuan! powiedz, żeśmy przyszli.
- ↑ po w. 136 opuścił tłumacz z oryg.: »(na mieczu) który nie często bywał laską do podparcia dla tej czerwonej ręki«. — »Czerwona ręka« Konrada powtarza się kilkakrotnie (szczegół ten Odyniec systematycznie opuszcza). — Odnosi się to prawdopodobnie do czerwonej rękawicy Konrada.