i nigdy nie pozna jej myśli. Widok jej zagadkowej dla niego twarzy, z której nic nie mógł wyczytać, myśl o setkach wieczorów, jakie przesiedziała w ten sposób w tym rogu sofy, ulegle bierna, a taka zarazem nieodgadniona, rozwścieczyła go ponad wszelką miarę.
— Czyś ty z kamienia do licha? — zawołał, zaciskając z taką siłą dłonie dokoła filiżanki, że zmiażdżył kruchą porcelanę, której szczątki upadły na palenisko kominka. Irena uśmiechnęła się.
— Zdajesz się zapomnieć, że filiżanka ta nie jest w każdym razie z kamienia! — rzekła.
Soames uchwycił ją za ramię.
— Jedynie porządne ochłostanie — to jedno mogłoby cię oprzytomnić — krzyknął i zawracając ostro na pięcie, wyszedł z pokoju.
Soames poszedł tego wieczora na górę do sypialni, czując, że posunął się za daleko. Gotów był przeprosić żonę za swoje słowa.
Zakręcił gaz, który palił się jeszcze na korytarzu, prowadzącym do ich pokoju, i biorąc za klamkę, aby otworzyć drzwi, myślał, w jaką formę ujmie te przeprosiny, nie chciał bowiem, aby widziała, jaki jest wzburzony.
Drzwi nie otworzyły się jednak, pomimo że szarpnął je powtórnie. Musiała zamknąć je z jakiegoś powodu i zapomniała otworzyć znów.
Wszedłszy do swojej gotowalni, gdzie również palił się jeszcze przykręcony nieco płomień gazowy, zbliżył się szybko do drzwi, łączących je z sypialnią. I te jednak były zamknięte. Równocześnie też zauważył, że połowę łóżko, z którego korzystał czasem, było roz-