Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

nocy jeziora. Dały się one zabić głupowato pomiędzy grubemi gałęziami drzew, gdzie się schroniły. Skóry ich przyniesione do Granitowego Pałacu i przy pomocy kwasu siarczanego poddane wygarbowaniu, stały się zdatnemi do użytku.
Cenniejszym jednakże nabytkiem z innego względu było odkrycie, uczynione w jednej z tych wycieczek. Zaszczyt z niego należał się Gedeonowi Spilett.
Było to 30. kwietnia. Dwaj myśliwcy zapuścili się w południowo wschodnią stronę boru Zachodniej Ręki, gdy nagle korespondent, poprzedzający Harberta o pięćdziesiąt kroków, doszedł do rodzaju polanki, na której drzewa rzadziej rozstawione, pozwalały przedrzeć się promieniom słońca.
Pierwszą rzeczą, która tutaj zdziwiła korespondenta, był osobliwy zapach wydzielający się z niektórych krzewów o łodygach prostych, cylindrycznych i gałęzistych, na których zwisały kwiaty w gronach i bardzo maleńkie ziarnka. Wyrwał kilka z tych latorośli i powróciwszy do swego towarzysza rzekł:
— Zobacz no, Harbercie, co to takiego?
— A gdzie znalazłeś tę roślinę, panie Spilett?
— Tam, na polance, gdzie rośnie w wielkiej obfitości.
— Dowiedz się więc, panie Spilett — rzekł Harbert — że jest to odkrycie zapewniające ci wieczystą wdzięczność Pencroffa!...