strwożonych żeglarzy. Całą noc przepędzili tu w śmiertelnéj obawie, że każdy krok może ich przyprawić o zgubę, i przez cały ten czas byli pewni, że lada chwila morze pochłonie ich bez litości.
Z piérwszym brzaskiem dnia niespodziéwany widok przedstawił się ich oczom. Płaszczyzna, jednolita wczoraj, obecnie potrzaskana i porozdzielana była w różnych kierunkach, a okoliczność ta sprawiła, że teraz statek z łatwością będzie mógł znaleść drogę, którą się dostanie do owéj wygodnéj przystani, odkrytéj przez Penellana.
Piérwsza myśl Jana Cornbutte była o jego Nieustraszonym.
— Biédny mój statek! — zawołał. — On niezawodnie zginął!
Na twarzach jego towarzyszów odbił się w téj chwili wyraz przygnębienia i rozpaczy. Utrata okrętu zwiastowałaby im śmierć nieuniknioną.
— Odwagi, przyjaciele! — rzekł Penellan. — Mam nadzieję, że trzęsienie straszliwe, które nas takiéj nabawiło trwogi, kto wié czy nie otworzyło nam drogi do przystani, w któréj możemy przepędzić zimę. Ależ co ja widzę! Oto nasz statek,
Strona:Juliusz Verne-Zima pośród lodów.djvu/067
Ta strona została uwierzytelniona.