Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/10

Ta strona została uwierzytelniona.

Kapitan kilkakrotnie chciał zbliżyć się do miejsca katastrofy z brygiem, lecz za każdym razem wracał się; zdawało się, że jakaś obawa odpycha go od resztek jego statku.
Nie upłynęło i godziny gdy powrócił z saniami doktór, wioząc na nich owiniętego w płótno namiotu, chorego Altamonta. — Wygłodzone psy ledwie powłóczyły nogami, należało coprędzej dać im pożywienie, i wypoczynek, co również należało się ludziom.
Po upływie trzech godzin domek z lodu był gotów; wstawiono weń mały piecyk żelazny, który doktór znalazł w rumowiskach, prawie, że nieuszkodzony i wkrótce przyjemne ciepło napełniło schronisko nieszczęśliwych rozbitków.
W głębi domku, na kołdrach ułożono chorego Altamonta, zaś czterej anglicy zajęli miejsca około piecyka, posilając się sucharami i pijąc herbatę. Były to resztki prowiantów znajdujących się w saniach
Kapitan ciągle był milczący, towarzysze zaś jego szanowali to milczenie. Po skończonym posiłku doktór wyprowadził Johnsona i zaproponował mu aby bezwłocznie pozbierać resztki rzeczy z brygu, które mogły się na coś przydać. Przedewszystkiem zaś proponował zbierać żywność i drzewo, jako rzeczy najpotrzebniejsze.
Drzewa było wiele, za to żywności zebrano