Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/12

Ta strona została uwierzytelniona.

Niezadługo obaj powrócili do sań i psów, a zaprzągłszy je, zwieźli znalezione zapasy, poczem nawpół przmarzli zajęli miejsca obok piecyka.





II.
Odezwanie się Altamonta.

Była prawie 8 wieczorem, niebo oczyściło się z mgły i zajaśniały na firmamencie gwiazdy, mróz był silny.
Kapitan, nie rzekłszy słowa, wyszedł zabrawszy ze sobą narzędzia potrzebne do ustalenia wysokości niektórych gwiazd, chciał on przekonać się, czy pole lodowe, na którem znajdowaliśmy się, nie poruszyło się z miejsca.
Po upływie pół godziny powrócił i umieścił się w kącie domku, zachowując głębokie milczenie.
Podczas całego dnia nie można było wyjść na powietrze. Śnieg padał bez przerwy. Piecyk oddawał nieocenione usługi, służył on także do przygotowania herbaty lub kawy, które przy tej nizkiej temperaturze wywierały wpływ zbawienny.