Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/125

Ta strona została uwierzytelniona.

[...]a do licha! zawołał Altamont.
— O! to właściwe słowo, rzekł zadyszany doktór, tobie jako Amerykaninowi pozostawiam te zwierzęta, które nie mają widać zbyt pochlebnej opinii o swych rodakach jeżeli tak od nich uciekeją.
— Muszą wiedzieć, że jesteśmy dobrymi strzelcami.
Tymczasem piżmowce, widząc, że nie są prześladowane, zatrzymały się.
Myśliwi postanowili otoczyć je i w tym celu wypuścili psa, aby je niepokoił, sami zaś przez wąwóz spuścili się na dół i okrążyli płaszczyznę.
Altamont i doktór ukryli się za skałami, a Hatteras stał po drugiej stronie aby na nich pędzić zwierzęta.
Kiedy już zajęli swe miejsca, usłyszeli nagle szczekanie psa i zobaczyli zwierzęta pędzące wprost na Hatterasa. Kapitan strzelił i trafił jedno ze zwierząt w czoło, nie cofnęły się jednak one, przeciwnie, rzuciły się na niego. Kapitan wystrzelił po raz drugi, lecz rozwścieczone zwierzęta obaliły go na ziemię.
— Zgubiony! zawołał doktór.
Altamont, widząc to, zrobił krok naprzód, zatrzymał się jednak; walczył widocznie ze swemi uprzedzeniami.
— Nie, byłoby to podłością! zawołał i pobiegł na pole walki razem z doktorem.