Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/137

Ta strona została uwierzytelniona.

się stali wśród przeciągłego huku tej burzy. W chwilach przerw, podróżni udzielali sobie wzajemnie spostrzeżeń.
— Słychać łoskot, rzekł doktór, jak gdyby góry lodowe uderzały o pola lodowe.
— Tak, potwierdził Altamont, zdaje się, jakby skorupa ziemi zmieniała swe położenie.
Gdybyśmy byli w pobliżu morza, sądziłbym, że to lody pękają.
— Bo i prawda, trudno sobie ten łoskot inaczej tłumaczyć.
— Czy czasami nie przybyliśmy na wybrzeże? zapytał Hatteras.
— To możliwe, odpowiedział doktór, czy słyszycie ten trzask, to wyraźne pękanie lodów? Zapewne znajdujemy się w pobliżu oceanu.
Przez ciąg 10 godzin trwał huragan bez przerwy, i skutkiem tego nikt zasnąć nie był w stanie.
Nad ranem uspokoiło się, wicher ustał i można było opuścić namiot, który znakomicie przetrwał burzę.
Doktór, Hatteras i Johnson weszli na pagórek, 300 stóp wysoki, skąd przed ich oczyma roztoczył się zupełnie inny widok. Okolica była wolna od śniegów i lodów.
Lato natępowało tu bezpośrednio po zimie. W dali widać było gęste kłęby pary, unoszące się ku górze.