Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/139

Ta strona została uwierzytelniona.
XXI.
Morze wolne od lodów.

Nazajutrz rano Johnson i Bell zajęli się transportowaniem przyrządów obozowych. O godzinie 8 wszystko do drogi było gotowe. W chwili, gdy miano opuszczać to wybrzeże, doktór przypomniał swym towarzyszom odnalezienie owych śladów, wypadek, o którym nie mógł zapomnąć.
Chcąc upewnić się o tem, że nikt przed nimi nie postał na tem wybrzeżu, doktór udał się na leżącą niedaleko, wyniosłość 100 stóp wysoką, skąd mógł dojrzeć cały horyzont południowy.
Przybywszy na szczyt tej wyniosłości, przyłożył lunetę do oczu. Ale jakież było jego zdumienie, gdy nic nie widział nie tylko w dali na płaszczyźnie, ale w około siebie, na odległość kilku kroków. Nie mogąc pojąć, co to znaczy, począł badać ściśle lunetę i okazał się... brak jednego szkła.
— Szkło od lunety! zawołał.
Łatwo zrozumieć, co się działo w umyśle doktora, wydał taki głośny okrzyk, że usłyszeć go mogli towarzysze.