Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/140

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż się stało? zapytał Johnson.
Zdyszany doktór nie mógł słowa przemówić, po kilku chwilach dopiero rzekł:
— Te ślady!.. te kroki!.. Ci podróżnicy!..
— No cóź, wołał Hatteras, czy jacy cudzoziemcy są tu?
— Nie, nie! odpowiedział doktór, szkło od lunety, moje szkło... i pokazał lunetę bez szkła.
— Ach? zawołał Amerykanin, więc pan zgubiłeś szkło od lunety?
— Tak.
— A ślady stóp ludzkich?
— Były nasze własne, przyjaciele, nasze własne! wołał doktór. Zbłądziliśmy skutkiem mgły, a zrobiwszy duże koło, powróciliśmy do naszych własnych śladów.
— A te ślady trzewików? pytał Hatteras.
— Pochodzą od trzewików Bella który rozdarłszy swoje obuwie śniegowe, przez cały dzień wędrował w trzewikach.
— Zatem w drogę!
Niezadługo każdy zajął swe miejsce w szalupie, która niebawem opuściła przystać Altamonta.
Podróż tą rozpoczęto we środę, dnia 10 lipca, podróżni znajdowali się wtedy zaledwie o 175 mil od bieguna i jeżeli w tym punkcie kuli ziemskiej znajdował się jaki ląd, to to żegluga będzie niedługa.