Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na taką burzę nie przygotowaliśmy się, rzekł Altamont, trzymając się ławki.
— Tutaj wszystkiego spodziewać się można, odpowiedział doktór.
Rozmowa toczyła się wśród świstu wiatru i szumu bałwanów, smaganych przez wicher, nadeszła chwila, gdy niepodobieństwem było słyszeć się wzajemnie.
Trudno było utrzymać kierunek północny, gęsta mgła nie pozwalała nic dojrzeć. Ta nagła burza, w chwili zbliżania się do celu, zdawała się zawierać w sobie surową przestrogę którą, wzburzone już i tak umysły, wzięły za zakaz posuwania się naprzód.
Czyżby natura chciała zagrodzić drogę do bieguna?
Energiczny wyraz twarzy tych ludzi, łatwo jednak dawał poznać, że żartują oni sobie z burzy i bałwanów i wytrzymają do końca.
Przez dzień cały walczyli oni, broniąc się przed grożącą im śmiercią, nie poszli naprzód ale i nie cofnęli się o krok.
Około godziny 6 wieczorem, wiatr nagle ustał, morze uspokoiło się, mgła zaś, nie uniosłszy się w górę stała się dziwnie przezroczystą.
Szalupa posuwała się w pasie świetlnym, odbijając równocześnie swe kształty na fosforycznym tle nieba.