Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/153

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle Duk, gwałtownym skokiem, pierwszy znalazł się na lądzie i wdarł się na skałę.
— Duk, pójdź tu! wołał doktór.
Pies nie słyszał jednak rozkazu i znikł niebawem.
Clawbonny i trzej jego towarzysze umocowali szalupę i wysiedli.
Już Altamont miał zamiar wdrapać się na stos kamieni, gdy usłyszano zdala rozlegające się, głośne szczekanie Duka.
— Słuchajcie! słuchajcie! wołał doktór.
Wszyscy czterej pobiegli śladem psa i wkrótce dotarli do leżącej w głębi, małej zatoki, gdzie fale widocznie na sile utraciły.
Tu szczekał Duk obok zwłok owiniętych banderą angielską.
— Hatteras! Hatteras! zawołał doktór, rzucając się na ciało swego przyjaciela.
I jednocześnie prawie wydobył się z piersi jego okrzyk, gdyż uczuł pod swą dłonią tętno bijące w tym krwią zbroczonym ciele.
— Żyje! żyje! zawołał.
— Tak, słyszeć się dał głos słaby, tak, żyję na lądzie biegunowym, na który mnie burza wyrzuciła. Żyję na wyspie „Królowej!“
— Niech żyje Anglia! wykrzyknęło jednocześnie pięciu ludzi.
— Niech żyje Ameryka! dodał doktór, podając jedną dłoń Hatterasowi, a drugą Altamontowi.