Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/164

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze, rzekł kapitan, do połowy góry, nie dalej. Wy powinniście przywieść do Anglii kopię protokółu o naszem odkryciu w razie...
— Jednakże...
— Rzecz jest załatwiona, a jeżeli prośba przyjaciela nie wystarcza, kapitan wam rozkazuje.
Doktór nie nalegał i po upływie kwadransa podróżni, poprzedzani przez Duka, ruszyli w drogę.
W miarę posuwania się wyżej, pochód ten stawał się coraz trudniejszy; zbocza góry były nadzwyczaj strome należało więc zachowywać się nader ostrożnie aby się nie osunąć na dół.
Łatwo zrozumieć jak niebezpieczną była podobna wyprawa na górę. Powziąć ją mógł tylko człowiek szalony.
Hatteras wdzierał się na górę z niezwykłą zręcznością, nawet bez pomocy swego okutego kija wchodził na najbardziej strome spadki.
Niebawem doszedł on do sterczącej skały, która tworzyła rodzaj płaszczyzny, dookoła rozlewał się strumień wrzącej lawy, rozdzielający się na dwie odnogi na wierzchołku wyżej położonej skały. Hatteras zuchwale wstąpił na nią. Tu zatrzymał się i zaczekał na towarzyszów.