Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/165

Ta strona została uwierzytelniona.

Od trzech godzin trwało już wdzieranie się na górę, pomimo to Hatteras nie zdawał się być zmęczonym, towarzysze jego natomiast zaledwie na nogach utrzymać się mogli.
Wierzchołek wulkanu zdawał się być niedostępnym. Doktór postanowił bądź co bądź nie dozwolić Hatterasowi na dalszy pochód. Próbował naprzód dobrocią, lecz egzaltacja kapitana graniczyć poczęła z obłędem. Już podczas wznoszenia się na górę zauważyć było można oznaki szaleństwa, a kto go znał i widywał w różnych okolicznościach życiowych, nie mógł się temu dziwić.
— Hatterasie, rzekł doktór, dość już! dalej iść nie możemy!
— A więc zostańcie! odpowiedział Hatteras, ja pójdę wyżej!
— Byłoby to zbytecznem! jesteś tu już przecież u bieguna ziemi!
— Nie, nie, wyżej!
— Przyjacielu, ja, doktór Clawbonny, mówię do ciebie. Czyż mnie nie poznajesz?
— Wyżej! wyżej! powtarzał gorączkowo kapitan.
— Nie! nie! My nie pozwolimy!..
Doktór nie dokończył jeszcze tych słów, gdy Hatteras z nadludzkiem wysileniem przeskoczył potok lawy i oddzielony został od swych towarzyszy, którzy nie mogli udać się za nim.