Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Po godzinie pracy doktora niebezpieczeństwo minęło, ale nie wiele brakowało aby biedny Johnson stracił, obydwie dłonie.
Doktór zalecał staremu marynarzowi, ażeby nie zbliżał się do pieca, gdyż to mogłoby szkodliwie nań działać. Dnia tego musiano się obejść bez śniadania; nie było już ani pemikanu, ani solonego mięsa, ani też sucharów, pozostało zaledwie pół funta kawy; trzeba było poprzestać na gorącym tym napoju, poczem ruszono w drogę.
Dnia tego przebyto zaledwie 3 mile, wieczorem nie miano co jeść, walczono daremnie z głodem. Nie widać było żadnego zwierzęcia, na cóż by się to wreszcie zdało? Nożami przecież polować nie można.
Johnsonowi zdawało się, że w odległości mili postępuje olbrzymi niedźwiedź, czatujący na podróżnych. Nic o tem nie mówił swym towarzyszom; wieczorem, jak zwykle zatrzymano się na spoczynek.
Wieczerza składała się tylko z kawy. Nieszczęśliwi czuli, że ćmi im się w oczach, a mózg słabnie, dręczeni głodem nie spali ani godziny; straszne jakieś widziadła trapiły ich umysł.
Prawie z nadludzką siłą puścili się w drogę popychając sanie, których psy już ciągnąć nie mogły.