Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/40

Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz, gdy już wiemy, jakie są nasze zapasy — powiedział on — trzeba zbudować składy i mieszkanie dla nas.
Materjału w tym celu nie brak, będziemy więc mogli wygodnie się urządzić. Bell zechce zapewne popisać się, a ja z mej strony służyć mu będę dobrą radą.
— Gotów jestem, panie Clawbonny — odpowiedział cieśla.
— A więc, przyjaciele, zacznijmy od wyboru miejsca.
— Polegam w zupełności na tobie, doktorze — odrzekł kapitan.
Powietrze było pochmurne, temperatura była znośna, bo nie było wiatru.
Sądząc z ukształtowania wybrzeży, wnosić było można, iż na zachodzie rozciągało się rozległe morze, zamarznięte w tej chwili.
Na wschodzie było zaokrąglone wybrzeże, poprzerzynane głębokiemi odnogami, tworzyło ono tu dość obszerną zatokę, otoczoną skałami, na których właśnie rozbił się okręt „Porpoise“.
Dalej widać było górę, której wysokość doktór obliczał na 1.800 stóp.
Tuż w pobliżu wybrzeża zauważył doktór okrągłą płaszczyznę, o średnicy około 200 stóp, wznosiła się ona ponad zatoką z trzech stron, a z czwartej była zamknięta ostro sterczącą ścianą, wysoką na 120 stóp.