Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/55

Ta strona została uwierzytelniona.

ły lodu i uciec, lecz Altamont zbliżył się i przeciął mu płetwy na grzbiecie.
Zwierzę próbowało bronić się rozpaczliwie, ale kilka kul powaliło je na pole lodowe. Ubite zwierzę było wielkości niezwykłej, wydałoby ono niezawodnie kilka beczek tranu
Doktór odciął najsmaczniejsze części mięsa, pozostawiając resztę na pastwę krukom, ukazującym się już gdzieniegdzie.
Noc zbliżała się gdy pomyślano o powrocie. Jasne niebo usiane było gwiazdami. Aby skrócić sobie drogę powrotną, myśliwi omijali wygięcia brzegu i szli wprost w kierunku zatoki.
Po kilku godzinach drogi, mały oddział zabłąkał się w zupełności; zatrzymano się przeto celem naradzenia się, co czynić dalej.
Altamont radził zanocować, lecz doktór oparł się temu stanowczo, nie chcąc niepokoić kopitana i Johnsona.
— Najlepiej będzie jeżeli poprowadzi nas Duk, rzekł doktór, instynkt jego więcej wart jest teraz, aniżeli busola i gwiazdy.
Duk, zachęcony, ruszył naprzód a za nim sunęła gromadka myśliwych; wkrótce oczom ich ukazało się, zdaleka widoczne, światło latarni. Po upływie dwóch godzin byli w domu.