Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/82

Ta strona została uwierzytelniona.

kapitan nożem swoim odciął łapę, wyciągniętą ku niemu.
W gnieniu oka Hatteras i jego towarzysze byli zamknięci w domku; zwierzęta zatrzymały się na wzgórzu.
— Nakoniec, zawołał Hatteras, będziemy mogli lepiej się bronić, pięciu na pięciu!
— Tylko czterech na pięciu, rzekł Johnson przerażony.
— Jakto? zapytał Hatteras.
— Niema doktora, odpowiedział Johnson wskazując na pusty pokój.
— Gdziesz on?
— Poszedł ku wyspie!
— Nieszczęśliwy! zawołał Bell.
— Nie możemy go opuścić rzekł Altamont.
— Nie możemy, powtórzył Hatteras, biegnijmy!
Szybko drzwi otworzył, ale ledwie mógł je zamknąć, niedźwiedź o mało nie zmiażdżył mu czaszki uderzeniem swej łapy.
— Otóż i są! zawołał kapitan.
— Wszystkie? zapytał Bell.
— Wszystkie pięć, odpowiedział kapitan.
Amerykanin poskoczył do okien i zatkał otwory lodem, wyjętym ze ścian.
Pomimo niebezpieczeństwa, w jakiem sami się znajdowali, czterech tych ludzi myślało tylko o groźnem położeniu, w jakiem znajdzie się doktór w czasie powrotu z wybrzeża.