Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/85

Ta strona została uwierzytelniona.

Tym razem jednak natrafiono na nieprzepuszczalną warstwę.
— Przekleństwo! zawołał amerykanin, te przeklęte bestje gromadzą bryły lodu, ażeby nas zamurować, żywcem pogrzebać.
— To niemożliwe!
— Patrzcie, drążka wysunąć nie można; doprawdy to wkońcu zaczyna być zabawne.
Położenie stawało się raczej niebezpieczne, niedźwiedzie jako bardzo zmyślne zwierzęta, użyły tego środka, aby uwięzionych narazić na uduszenie. Nagromadziły bryły w ten sposób, że wszelka ucieczka stawała się niemożliwą.
Upłynęły dwie godziny bez zmiany położenia; wyjście z domu było niemożliwem, zgrubiałe ściany nie przepuszczały już żadnego odgłosu z zewnątrz. Altamont przechadzał się szybkim krokiem, jak odważny człowiek, którego gniewa niebezpieczeństwo wyższe ponad jego odwagę. Hatteras z przerażeniem myślał o doktorze i poważnem niebezpieczeństwie, grożącem mu podczas powrotu.
— Ach, zawołał Johnson, gdyby pan Clawbonny był tu z nami!
— I cóżby począł? zapytał Altamont.
— On napewno zdołałby nas wyratować.
— A to w jaki sposób?
— Ba, żebym to wiedział, odparł Johnson tobym się bez niego obszedł