— Czy niema też pewnej ilości nierogacizny? — zapytał Mac Nabbs.
— Tak, majorze, siedmdziesiąt dziewięć tysięcy sześćset dwadzieścia pięć, z pozwoleniem pańskiem.
— A wiele baranów, Paganelu?
— Siedm miljonów sto piętnaście tysięcy dziewięćset czterdzieści trzy, majorze.
— Licząc już z tym, którego jemy w tej chwili, Paganelu?
— Nie, nie licząc go, ponieważ zjedliśmy go już trzy ćwierci.
— Brawo, panie Paganel — zawołała lady Helena, śmiejąc się z całego serca — musimy przyznać, że jesteś mocnym w kwestjach geograficznych, i mój kuzyn, Mac Nabbs, napróżno sili się wynaleźć twą słabą stronę.
— Ależ, pani, wiedzieć te rzeczy i w potrzebie wam ich udzielić jest mojem rzemiosłem; zatem możecie mi wierzyć, kiedy wam mówię, że w tym kraju zobaczymy cuda.
— Jednak dotychczas... — zauważył Mac Nabbs, który lubił drażnić geografa, żeby podniecić jego zapał.
— Poczekajże, niecierpliwy majorze — zawołał Paganel — zaledwie jedną nogą stanąłeś na granicy, a już zaczynasz się niecierpliwić; powiadam ci; powtarzam i potwierdzam, że to jest najciekawszy kraj na ziemi! Jego formacja, przyroda, płody, klimat, a nawet przyszłe jego zniknienie — dziwiły, dziwią i dziwić będą wszystkich uczonych świata. Wyobraźcie sobie, moi przyjaciele, ląd, którego nie środek, lecz brzegi pierwej wystąpiły nad powierzchnią fal, jak pierścień olbrzymi, który zawiera może w okolicach środkowych wewnętrzne, napół wyschłe morze; którego rzeki wysychają z dnia na dzień; gdzie wilgoć nie istnieje ani w powietrzu, ani w gruncie; gdzie drzewa nie liście co rok tracą, ale korę; gdzie liście nie napłask, lecz bokiem obrócone są do słońca i nie dają cienia; gdzie drzewo często bywa niepalne; gdzie kamienie ciosowe topnieją od deszczu; gdzie lasy są niskie, a trawy olbrzymie; gdzie zwierzęta mają dziwaczne kształty; gdzie czworonożne mają dzioby, jak ptactwo, i zmuszają przyrodników do tworzenia nowych rodzajów; gdzie kangur skacze na swych nierównych łapach; gdzie owce mają głowy świńskie; gdzie lisy przeskakują z drzewa na drzewo; gdzie łabędzie są czarne a szczury robią sobie gniazda; gdzie ptaki zdumiewają swemi zdolnościami i rozmaitością śpiewu; gdzie jeden służy zamiast zegara, inny trzaska jak pocztyljon z bicza — jeden naśladuje szlifierza, inny wybija sekundy jak perpyndykuł; jeden śmieje się z rana, kiedy słońce wschodzi, inny płacze wieczorem przy jego zachodzie. O kraino dziwna, nielogiczna, ziemio paradoksalna, stworzona wbrew prawom natury! Toć najsłuszniej uczony botanik Grimard mógł powiedzieć o tobie: „Oto Australja, prawdziwa parodja praw wszechświata, a raczej naigrawanie się z niego”.
Strona:Juljusz Verne-Dzieci kapitana Granta.djvu/227
Ta strona została przepisana.