Strona:Juljusz Verne-Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni.pdf/069

Ta strona została uwierzytelniona.
— 69 —

zaczął okazywać niepokój i zatrzymywał się co chwila.
Była wtedy godzina czwarta popołudniu.
— Co to takiego? — spytał brygadjer, podnosząc głowę ze swego kosza.
— Nie wiem, panie oficerze, — odpowiedział przewodnik, — zaraz się może dowiemy.
Passepartout nasłuchiwał i wypatrywał zarazem, pan Fogg wyczekiwał cierpliwie rozwiązania zagadki.
W kilka minut potem dał się słyszeć silny pomruk. Zdawało się, że to, jakby oddalony koncert instrumentów miedzianych. Pars zeskoczył na ziemię, uwiązał słonia do drzewa i zagłębił się w krzew nad brzegiem rosnący.
Wkrótce potem wrócił, mówiąc:
Pocesja braminów idzie po naszej stronie. Jeśli to możliwe, usuńmy się, żeby nas nie spostrzeżono.
Przewodnik odwiązał słonia i uprowadził go w gęstwinę, zalecając podróżnym, żeby nie schodzili na ziemię.
Sam zaś trzymał się w takiej pozycji, żeby, gdy tego zajdzie potrzeba, czemprędzej uciekać. Ale był pewnym, że gromada wyminie ich, nie spostrzegłszy, gdyż gąszcz w jakim się kryli zasłaniał ich zupełnie przed oczyma ludzkiemi.