pogodnem obliczem, że wyczytać z niego było można całkowite i pełne uznanie dla tego niezwykłego postępowania.
Tego było dość, by rozburzyć żółć człowieka o takiem poczuciu przyzwoitości, jak pan Pickwick. Ale zjawiły się na horyzoncie pewne utrudniające interwencję okoliczności, gdyż w tej chwili przejeżdżał dyliżans pocztowy, wypakowany pasażerami tak wewnątrz, jak i zewnątrz, a przejeżdżający wyrażali swe zdumienie w sposób najzupełniej niedwuznaczny. Równie niemiłe były gratulacje jakiejś irlandzkiej rodziny żebraków, która szła równo z powozem, a przedewszystkiem jej męskiej głowy, która przypuszczała, że chodzi tu o jakiś satyryczno-polityczny pochód triumfalny albo o coś podobnego.
„Panie Sawyer!“ krzyknął pan Pickwick, mocno urażony, „panie Sawyer!“
„A co!“ odpowiedział miły młodzieniec, pochylając się ku jednej stronie powozu z największym spokojem.
„Czyś pan oszalał?“
„Wcale nie; jestem tylko wesoły“.
„Wesoły! Zdejm mi pan natychmiast tę skandaliczną czerwoną chustkę! Stanowczo żądam tego. Samie! Odbierz mu ją!“
Nim Sam zdobył się na ten krok, Bob Sawyer dobrowolnie spuścił sztandar, umieścił go w kieszeni, przyjacielsko skinął głową panu Pickwickowi, otarł otwór flaszki i przyłożył ją do ust, dając w ten sposób, bez uciekania się do niepotrzebnej przemowy, panu Pickwickowi do zrozumienia, że tym toastem życzy mu zdrowia i wszelkich pomyślności. Wykonawszy to, Bob zatknął starannie korek, spojrzał na pana Pickwicka z wielką przyjaźnią i począł zajadać chleb z masłem oraz uśmiechać się.
„No, panie!“ zawołał filozof, którego chwilowy gniew nie mógł sprostać niewzruszonemu spokojowi Boba, „nie rób pan takich niedorzeczności“.
„Nie, nie“, odrzekł uczeń Eskulapa, mieniając się na kapelusze z Samem; „robiłem to nie w złej myśli, ale podróż tak mię ożywiła, iż nie mogłem powstrzymać się“.
„Pomyśl pan, co ludzie powiedzą na to“, mówił dalej pan Pickwick przekonywającym głosem. „Miejże pan wzgląd na przyzwoitość!“
„O, rozumie się“, odrzekł Bob. „Nic już więcej nie zrobię i będę spokojny, drogi panie!“
Poprzestając na tem zapewnieniu, pan Pickwick cofnął się wgłąb powozu i spuścił okno. Ale zaledwie rozpoczął na nowo przerwaną rozmowę, gdy go do pewnego stopnia przestraszyło pojawienie się jakiegoś nieprzejrzystego ciała
Strona:Karol Dickens - Klub Pickwicka 04.djvu/78
Ta strona została przepisana.