Strona:Karol Mátyás - Boski policyjon.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.

W powiecie limanowskim podobno nie mordowano, ale rabowano, kradziono z całą bezczelnością i zuchwalstwem bezgranicznem. W dzień ukraść, wyprowadzić z obory parę koni, parę ciołków, nie znaczyło nic niepodobnego. Złodziej bezczelny ukradł i przyznawał się wobec drugich, że ukradł, opowiadał, jak ukradł.
W każdej prawie wsi było po kilku i kilkunastu takich złodziejów, najwięcej w Laskowej. Najgorszym był tam Grzywacz, potem Zelek w Jaworznej, w Sowlinach trzech niebezpiecznych Czachurów, jeden Sobula, bo mu było Sobek, drugi zwany Joskiem, a trzeci najgorszy Scyrbaty Cachura, ale już pono nie było nad Jędrzeja Kolawę w Łososinie górnej.
Ten Kolawa mieszkał w budzie dymnej z babą jak czarownica szpetną i złą na górze Czachurowej, zwanej także Słoneczną, na dłużyźnie przy Musiałowej granicy. Miejsce to nazwano potem na budzisku, gdy budy i Kolawy już nie stało. Szeroki stąd sięgał widok, miał Kolawa naokoło przegląd dobry, mógł zdala zobaczyć, co się święci, zdala spostrzedz nieprzyjaciela i zawczasu uciec w góry i lasy głębokie. A były w tych górach głębokie, przepaściste debrze, zapady, komysze, dziury ukryte, niedostępne — wyborne schronienie dla łotrzyków; a na górach były lasy, nie takie, jak teraz, powygryzane, poszarpane, nie takie pustacie, łysiny, jałowizny, ale bory, bory prawdziwe — wyborne schronienie dla łotrzyków.
Patrzał na nie nieraz ze swej budy Kolawa i z rozkoszą powtarzał: