Strona:Karol May - Fakir el Fukara.djvu/39

Ta strona została skorygowana.

— Et, głupstwo. Zwierzę zbliża się z przeciwnej zupełnie strony. Zwietrzyłem je już, skrada się prosto do nas.
— O, miłościwy Allah! Nie wypuszczaj z pod swej opieki wiernych, ratuj nas! Ale ty effendi, mylisz się bardzo. Fesarah jest zwycięzcą i ja śpieszę do niego,
— To mówiąc, zerwał się i uciekł. Gdybym nawet chciał, nie mógłbym go zatrzymać, bo nie było na to jednej chwili do stracenia.
— Lew się pojawił we własnej swojej istocie. Wysunął się chytrze z głębi lasu i przystanął nagle, zobaczywszy jasno oświetloną przestrzeń. Płomienie z naszych ognisk obozowych strzelały wysoko w górę, dzięki czemu widno było jak w dzień i mogłem ze swego ukrycia przypatrzyć się dostatecznie czworonogiej bestji. Był to okaz istotnie wspaniały, wysoki, więcej niż na metr, a długi na jakie półtrzecia metra, nadzwyczaj silny i potężny, z bardzo długą, gęstą, czarną grzywą. Złożyłem się w pozycji leżącej, lecz nie mogłem wypalić, bo zwierzę przybrało postawę wcale dla celu niekorzystną, a zmarnować wystrzał, to rzecz wielce ryzykowna. Zresztą nie było czasu na długie namysły, bo lew zauważył uciekającego fakira i złożył się do skoku za nim. W tej chwili wydałem z siebie okrzyk tak głośny, jak tylko mogłem, by zwrócić uwagę rabusia na siebie. Gdyby bowiem „raczył łaskawie“ skierować się ku mnie, miał-

37