Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/123

Ta strona została skorygowana.
—   119   —

gdzie odgrywam rolę jeńca wśród śmiesznie przybranych statystów-rozbójników. Kapitan Turner musiał odczuwać coś podobnego, bo mrugał na mnie i patrzył z takim wyrazem, jakby go trochę dłonie swędziły i miał ochotę spróbować ich siły na tych urwisach, jak mu je tylko uwolnią z więzów. Chińczycy są sprytni i podstępni, lecz jednocześnie dość tchórzliwi i siła fizyczna imponuje im bardzo; pomimo to nie życzyłem sobie żadnej walki, gdyż prócz pięści nie mieliśmy innej broni, a to przeciwko dwudziestu uzbrojonym nieprzyjaciołom wystarczyć nie mogło. Nareszcie zdjęto nam z ust kneble i na migi kazano usiąść. Wybrałem sobie miejsce pomiędzy kolanami bożka, gdyż było tam nietylko najwygodniej, lecz i plecy miałem osłonięte, tak, że wszelki napad mógł mnie zaskoczyć tylko z przodu. Kapitan umieścił się przy giermku, którego olbrzymi miecz widocznie przyciągał jego uwagę.
— Słuchajno, panie Charley — rzekł wreszcie — czy ten miecz jest naprawdę ze stali?
— Wątpię bardzo. Zdaleka widać, że to żelazo.
— Z takim porządnym kawałem żelaza możnaby wiele zrobić. Mam ochotę pokazać temu urwisowi, jak to porządni ludzie umieją machać choćby nawet żelaznym mieczem. A może pan wolisz zostać w tej pułapce?
— Tak długo jak pan będziesz tutaj i ja