Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.
—   55   —

— Broń Boże, nawet palcem nie ruszą. Wstawią nam tylko najgorsze z całego domu graty. Z dachu przez okno wpuszczą wam lont długi na kilka łokci, do którego pod samym waszym oknem przytwierdzą jakiś materjał wybuchowy, drugi zaś koniec, który na dany znak zapalą, spuszczą z dachu na tę brzoskwinię, która na samym rogu domu stoi. A potem, jak z nas już tylko krwawe resztki zostaną, puszczą pogłoskę, że byliśmy nieostrożnymi palaczami, którzy ogień między proch zapuścili.
— Skąd pan to wiesz! — zawołał przerażony pers.
— Słyszałem, jak się o to umawiali.
— Co więc należy zrobić? — zapytał również wystraszony turek.
— Tymczasem nic, — odrzekłem spokojnie. — Do domu powrócimy tak, jakeśmy tu przyszli, wy oddzielnie i my oddzielnie, aby nie zwrócić uwagi tych łotrów. Ben Adel ma prawdopodobnie rozmaitego gatunku lonty, użyczy więc nam prawdopodobnie jednego. —
— Na co? —
— Aby czausza przyłapać na gorącym uczynku, — odrzekłem. — Musimy przygotować wszystko, jak należy, gdyż ci łotrzy są bardzo sprytni. Tymczasem pozwolimy sobie zostać jeszcze u was, aby wrócić do domu o zwykłej porze. —
Przedstawiłem im mój plan działania, który zaaprobowali z uniesieniem, o innych jednak spra-