Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.
—   91   —

— Nie liczyłem, — ciągnął Stanko, — ale widziałem... tu jeden, tu drugi, tu trzeci.,.
Mówiąc to, palcem na swoim pasie pokazywał miejsca, w których Stojan jakoby rewolwery miał. Turcy słuchali, a on wymawiał powoli.
— Tu czwarty, tu piąty, tu szósty, tu siódmy, tu ósmy, tu dziewiąty, tu dziesiąty, tu....
— Psss dur!... krzyknął aga.
— Poczekajże małko maleno, ago effendim, niech doliczę... Tu jeden... tu drugi... tu trzeci...
— Ih! naprzód!... — skinął aga na zaptich.
Zaptije jednak nie spieszyli. Każdy z nich z zapasa rewolwer wyjął i jął go opatrywać. Rewolwery opatrzyli i tasaki z pochew powyjmowali. Ten, co się na przodzie znajdował, wziął rewolwer w rękę prawą, tasak w lewą; po chwilce jednak przełożył rewolwer do ręki lewej, tasak do prawej i dopiero ruszył. Gdy ruszył Stanko jeszcze wynalazł sposób powstrzymania go na chwilę zapytaniem następującym:
— A czemże ty komitadżiego ułapiesz?
Zapti się zastanowił, lecz na krótko. Naprzód rezolutnie ruszył, Stanka od drzwi odepchnął, drzwi otworzył i wszedł do izby przyległej, w której przy ognisku siedziała plecami do wchodzących obrócona niewiasta. Do niej, niby kurczęta do kokoszy, tuliło się dzieci pięcioro. Rozumie się okrom kobiety z dziećmi nie było nikogo więcej. Stróże bezpieczeństwa publicznego oglądali się;