Strona:Karol May - Niewolnice II.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

by tu zupełnie bezcelowy. I rzeczywiście, nawet tak zuchwały ton nie zdołał go zbić z tropu.
— Uważałbym sobie za ujmę wchodzić z tobą w dalszą rozmowę. Jesteś giaurem! Gdybyś istotnie posiadał taki rozum, jak mniemasz, to dawno już wyrzekłbyś się swej pogańskiej wiary, Zresztą, szkoda czasu na tę gadaninę. Rozwiąż mi ręce natychmiast i zdejm ze mnie powrozy, skalane twemi pogańskiemi rękoma, gdyż inaczej...
— Milcz! — przerwałem nagle. — Jeżeli usłyszę tylko jedno słowo groźby, to odpowiem ci... batem! Jeżeli pies szczeka niepotrzebnie, to go się ćwiczy Szkoda, ze nie zrozumiałeś dotąd zgrozy swego położenia i szarpiesz sie, zamiast błagać o litość. Ostrzegam cię więc raz jeszcze, że gotów jestem przekonać cię o rzeczywistości nie słowami, ale w inny sposób, niebardzo dla ciebie miły!
— No, no, powoli, nie tak ostro... Jestem szeikiem i...
— Ba! — buchnąłem śmiechem. — Marny szeik Beduinów wobec mnie nie jest niczem; zresztą, przedstawiłeś mi się niedawno jako dżelabi, a w istocie jesteś tylko członkiem bandy zbójeckiej. Odpowiednio do tego obejdę się więc z tobą.
— W takim razie strzeż się! Byłbyś

125