— Rzeczywiście musimy przyznać, że się zaskoczyć nie dał, przeciwnie, odrazu wziął nad nami górę. Allahowi jedynie wiadomo, jak się tego wstydzę. Szczęście, że on sam nas szukał, bo inaczej mógłby nas wszystkich wystrzelać; nasze flinty z rewolworami mierzyć się nie mogą. Jest to człowiek przytomny i śmiały. Dobrze, że jest naszym sprzymierzeńcem, bo w przeciwnym razie nie moglibyśmy mu puścić tego płazem, że zna naszą studnię; ten malec jednak, który mu towarzyszy, nie powinien nic wiedzieć o tajemnicy.
— O tem właśnie chcę z tobą pomówić. Ten syn Monassyrów powie oczywiście swoim ludziom, że tu jest woda, a co za tem idzie, będą tu często obozowali, i studnia, bez której nie możemy się obejść, przepadnie dla nas zupełnie. Temu trzeba zapobiec.
— Zupełnie słusznie — ale jak?
— Powiedz ty!
— Niech złoży przysięgę, że tajemnicy dochowa?
— To jeszcze za mało! Nawet, gdyby dotrzymał przysięgi, używałby czasem studni dla siebie, a i to być nie może. Mógłby go ktoś w takiej chwili zobaczyć i tajemnica przepadnie — zresztą, przysięga to wprawdzie zamek na usta, ale każdy zamek można otworzyć. Będziemy pewni tylko wówczas, jeżeli usta tego młodzieńca zamkną się raz na zawsze.
Strona:Karol May - Niewolnice II.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.
12