Strona:Karol May - Pod Siutem.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

zdołali osadzić konie na miejscu, byłem pomiędzy nimi. Gruby marszałek pocił się jak szyba w zimie i sapał jak maszyna parowa.
— Skąd przybywasz, effendi? — spytał z miną tak głupią, że musiałem się roześmiać.
— Stąd — odrzekłem, wskazując za siebie. — Czynię tak samo, jak słońce; zapadam na zachodzie, a wynurzam się na wschodzie.
— Jak to zrozumieć? Jechalibyśmy tak twoim śladem aż na koniec świata?
— Tak daleko chyba nie, bo mój ślad byłby was odprowadził napowrót. Ale teraz widzisz, co to za biegun z tego ogiera Bakarrów. Dziwię się, że koniuszy był na tyle nieostrożny, że mi na nim jeździć pozwolił.
— To ma być nieostrożność? Przeciwnie! Przez to, że go ujeździsz, przyzwyczaisz go także do noszenia mnie i baszy.
— Całkiem słusznie, ale gdybym go tak ukradł?

36