Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

jest dość znośne. Pochodnia nie paliła się wprawdzie całkiem jasno, ale zawsze tak, że wszystko wyraźnie widziałem. O gazach duszących nie było mowy; rozchodziła się tylko woń wilgoci. Ściany, z czarnych cegieł nilowych zbudowane, trzymały się jeszcze mocno, tylko w jednem miejscu usunęły się nieco. Ukląkłem i jąłem badać otoczenie, aby się przekonać, czy w tym staroegipskim lochu możemy się poruszać bezpiecznie. Rezultaty badań uspokoiły mnie na jakiś czas. Selim płakał wciąż jeszcze, lecz już nie tak głośno, jak przedtem. Nagle zdało mi się, że coś do mnie powiedział, ale jakoś dziwnie głucho i głosem nieswoim. Co mu się stało?... Odwróciłem się do niego i widziałem, że siedział z korpusem pochylonym naprzód, z twarzą ukrytą w dłoniach, ale milczał.
— Czy to ty teraz westchnąłeś, Selimie? — zapytałem.
— Ja? Westchnąłem? Kiedy?
— Właśnie w tej chwili.
— To ci się zdawało.

73