Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/163

Ta strona została skorygowana.

mały koszyczek, napełniony morwami. Wśród nich dostrzegłem sporo wilczych jagód.
— Czy chcesz widzieć złego ducha, który wlazł w chorą? — spytałem hekima.
— Ducha nie można widzieć, a gdyby to nawet było możliwem, to nie mógłbyś mi go pokazać, bo weń nie wierzysz. Jeżeli dziewczyna nie umrze, to pomógł jej mój amulet.
— Czyż nie widziałeś, że zdjąłem go jej zaraz z szyi? Leży tutaj, zaraz go otworzę.
— Tego ci nie wolno! — zawołał, usiłując go szybko uchwycić.
— Przestań stary! Moja ręka silniejsza od twojej. Czemu mi nie wolno otworzyć?
— Bo w tem są czary. Opętałby cię zaraz ten sam duch, który tkwi w dziewczynie.
— Zobaczymy.
Chciał przeszkodzić, ale otworzyłem mimo to w czworobok zeszytą skórę cielęcą i znalazłem tam nieżywą muchę.
— Nie daj się wyśmiać razem z tym niewinnym owadem! — zaśmiałem się, rzucając muchę na ziemię i depcąc ją. — No i gdzież ten twój duch, który mię miał opętać?
— Zaczekaj tylko, on przyjdzie!
— Ja ci pokażę djabła, który spowodował tę chorobę. Popatrz tu! Co to? Jesteś hekimem i musisz znać tę jagodę.
Wyciągnąłem jagodę ku niemu; zląkł się.
— Niech nam Allah będzie łaskaw! To jest oelim kires[1]. Kto ją zje, musi umierać, przepadł, niema dlań ocalenia.
— Otóż widzisz, chora najadła się tych jagód; widzę to po jej oczach. Kto ich zażyje, temu powiększają się oczy; zapamiętaj to sobie! A teraz włóż turban na głowę i wynoś się, bo zmuszę cię zjeść trochę jagód, abyś się przekonał, czy twój sin-ek[2] uratuje ci życie.

Wziąłem jagody w rękę i podszedłem ku niemu. Na to porwał om turban, wsadził go w śmiertelnem przerażeniu na swą łysą głowę i drapnął bez pożegnania.

  1. Jagoda śmierci.
  2. Mucha.
147