Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/101

Ta strona została skorygowana.




Wróciwszy do Halefa, zastaliśmy go już przytomnym. Trzymając swą zbolałą głowę w dłoniach, zawołał do mnie:
— O sihdi, cóż się stało! Fraszka to, że mi w głowie szumi i mruczy, jak mruczał duży niedźwiedź, zastrzelony przez nas przy chałupie węglarza — fraszka i marność nad marnościami, gdyż wiem, że to przejdzie; lecz Mesud nie żyje, a ciebie prawie zabito! Skonałbym z bólu po twojej stracie; Hanneh najlepsza z kobiet zostałaby smutną wdową, a Kara, syn mój, biednym sierota! I temu wszystkiemu winien jedynie szeik, morderca i rabuś! Allach ześle go do tej części Gehenny, gdzie upał jest silniejszy, niźli żar słońca w południe, a roztopiony ołów — tak zimny, że go muszą gotować!
— Gorzej jest, niż sądzisz, Halefie! Ci zbóje zabrali mi sztuciec i niedźwiedziówkę!
Skoczył jak oparzony, zapomniawszy o bólu, i poprostu ryknął:
— Twoje karabiny, którym tyle razy zawdzięczaliśmy ocalenie? Tę broń nieporównaną? Czy to być może, sihdi?
— Niestety, tak jest!

101