Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/195

Ta strona została skorygowana.

lecz jemu, łatwo było udowodnić mu kłamstwo. Miał ze sobą jucznego konia; pakunki poddano rewizji. Natrafiłem na flaszeczki z olejem, wrzekomo świętym, o którym wspomniałem dopiero co podczas swej rozmowy z Armenim w obecności wszystkich Kurdów; to świadczyło, że musiał nas już raz napotkać. Łotr jednak wszystkiemu wręcz zaprzeczał, oburzając mnie w najwyższym stopniu; Halef wskakiwał poprostu ze skóry.
— Człowieku, drabie, łotrze i łajdaku! — ryczał mały hadzi. — Nie składasz się, jak wszyscy inni, z krwi i kości, tylko z mieszaniny kłamstwa, podstępu i fałszu; ale ja zadam twojej duszyczce tak skuteczny munat tik[1], że wszystek z ciebie kłam wycieknie. Popatrz! — lekarstwo trzymam w ręce.
Wyciągnął z za pasa harap i zapytał szeika:
— Prawdopodobnie nic przeciwko temu nie masz, o Szeri Szir, abym tym ulubieńcom szeytana[2] wygładził fałdy na skórze! Czy pozwalasz na to?
Obwieś nie zwrócił się z pytaniem do mnie, gdyż wiedział, że takiego pozwolenia nie udzielę. Szeik zaś zgodził się natychmiast:
— Tak; każemy ich ćwiczyć, dopóki nie wyjawią prawdy, ale nie pozwolę, abyś ty się trudził, mój poczciwy Halefie: Mam tu dosyć ludzi, zaprawionych do harapa. Dostaną łajdacy cięgi! Weźmiemy się do ich stóp, które są czulsze, niż plecy, więc rezultat nastąpi prędzej. Niech przygotują degenek[3]!
Coprawda, był to jedyny sposób wydostania od Ormian niezbędnych wiadomości. — Przewidywałem, że poczną głośno krzyczeć; — wołaniem swojem mogli sprowadzić szpiegów, których zapewne wysłali Kurdowie

  1. Środek na wymioty.
  2. Szatan.
  3. Bastonada.
195