raz już wszystko dobrze, gdyż mam nadzieję, że pomożesz mi ocalić porucznika i Ben Nila. Gdybyś się jednak obawiał, to sam to wezmę ną siebie.
— Nie chełp się! Pewnie znowu stchórzyłeś, kiedy tamci walczyli, w przeciwnym wypadku tutajby cię chyba teraz nie było.
— O effendi, dlaczego zapoznajesz stale moją odwagę? Postąpiłem z rozwagą, którą powinien byś pochwalić. Zachowałem siebie, by móc ocalić przyjaciół.
— Lepiejby było, gdybyś ich był zaraz ocalił! Gdzież oni?
— Tam.
Wskazał w kierunku tropu.
— To objaśnienie niewiele mi powiedziało. Z kim odjechali?
— Nie wiem.
— Przecież musisz wiedzieć, kto byli ci mężczyźni, którzy na was napadli. Musieliście mówić z nimi!
— Nie było mnie przytem, effendi.
— A gdzież byłeś?
— Tam za wzgórzem.
Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.
84