Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

na żer wychodzą, w ciągu dnia nie powinno się walczyć. Effendi, zabierz mnie, zabierz!
Spojrzałem za siebie i zobaczyłem tchórza biegnącego za mną tak szybko, że haik powiewał jak chorągiew. Oczywiście, nie zważałem na jego wołanie i przynaglałem wielbłąda do pośpiechu, ażeby jak najrychlej przebyć przestrzeń, dzielącą nas od ściganych.
Wielbłąd biegł z tą samą szybkością, co wczoraj, a krok jego był przy tem tak lekki i pewny, że kołysałem łagodnie, jak w karle, i nie odczuwałem wcale nierówności terenu. Znajdowałem się między wzgórzami Dar Sukkot. Okolica była naprzemian piaszczysta lub pagórkowata, a im dalej jechałem, stawała się coraz bardziej skalista. Tropy były na szczęście tak wyraźne, że nawet tam, gdzie kończył się piasek, nie straciłem ich z oczu.
Upłynęło około dwóch godzin. Przejeżdżałem właśnie między dwoma pagórkami, kiedy zobaczyłem rabusiów na rozległej piaszczystej równinie. Wyjąłem

95