Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/120

Ta strona została skorygowana.




Zawinąwszy się w koce, usnęliśmy, nie bacząc na wrogi nastrój szyitów. Po przebudzeniu ujrzałem, że gotują się do wyprawy. Przy nas siedziało dwóch chrześcijan; obok leżały strzelby. Gdy zauważyli, że spoglądam pytająco, odezwał się jeden z nich:
— Czuwaliśmy nad wami na rozkaz Saliba, emirze, który nie dowierza Szir Saffi’emu po wczorajszej sprzeczce.
— Dziękuję wam, aczkolwiek warta była zbyteczna, gdyż Szir Saffi obawia się szatana, a nas posądza o przymierze z nim.
We wsi chrześcijańskiej panował już również ożywiony ruch — wszyscy prawie byli na nogach. Przyniesiono nam napój poranny, rodzaj kawy z palonych żołędzi z dodatkiem soku z pestek dyni i mleka. Do tego świeżo upieczone placki z mąki i wody. Właśnie gdy zamierzaliśmy śniadać, wsiedli muzułmanie na koń. Przejeżdżając nieopodal nas, z drugiej strony potoku, zawołał Szir Saffi ironicznie:
— A więc Marryam, czy Fatimeh. Przesu--

106