Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/218

Ta strona została skorygowana.

z najwyższą szybkością. Gdy przybyłem, zastałem już stygnące trupy dwunastu Ormian!
— Kazałeś ich zastrzelić?! — zawołałem na szeika. — Chciałem wszak z nimi przedtem pomówić!
— Powiedziałem im o tem! Wtedy poczęli przeklinać ciebie, mnie, twoją religię, świat i Boga! Opanował mnie gniew i kazałem ich powystrzelać. Allah zmiłuje się nad ich duszami!
— Widzę tylko dwanaście trupów. Gdzie przywódca, Kys-Kaptsziji?
— Chodź, pokażę ci go!
Podprowadził mnie do brzegu, na którym stali jego ludzie, zapatrzeni w wodę. Ujrzałem pośrodku rzeki małą tratwę z trawy; leżał na niej związany handlarz.
— Co to ma znaczyć?!
— Jest to wyrok, który sam wydałeś! Myśmy go tylko wykonali. Sprzedawał fałszywy jagh kuds, oszukiwał nas rzekomym damm el mukaddas, pokryje mu zato głowę święta woda proroka Nahuma! — Ma el mukaddas weźmie go w swoje lodowate objęcia! Szkoda dla niego kuli! Siedzi na tratwie z tratwy, która nie unosi się na powierzchni wody, ale zanurza stopniowo, aż zatonie w rzece. Sam zapowiedziałeś, że najlepsza będzie to dla niego kara!
Dreszcz mię, przebiegł; musiałem jednakże spełnić swój obowiązek i zawołałem do nieszczęśliwego:
— Umrzesz od kuli, nie zaś utopisz się jak szczenię, jeśli...
Przerwał mi klątwą, która nie nadaje się do powtórzenia. Odwróciłem twarz, aby nie być świadkiem tak marnego szczeznięcia. —

196