Porwała włóczkę z krzeseł i rzucając ją na ręce małej, krzyknęła groźnie:
— Trzymaj, a nie poplącz!
Ostrzeżenie przyszło za późno, splątała bowiem sama włóczkę przed chwilą.
— Cóż tam znowu?
— Moja Naciu, bardzo cię proszę, przełóż pod spodem dwa razy.
— Uczyć mnie będzie, taki dzieciuch! Otóż nie — nie przełożę!
Nitka oparła się już zupełnie stanowczo.
— Dalej!
— Naciu kochana! tak nie sposób, trzeba rozplątać.
— Rozplątać! krzyknęła dziewczyna, rzucając się do Józi, a więc jest poplątane? Kiedy tak, kto poplątał, niech sobie łamie teraz głowę!
— Potrzymaj, a ja będę zwijała.
— Jeszcze się kłóci, niegodziwe stworzenie! Masz! masz!
To mówiąc uderzyła Józię kilkakrotnie po palcach, aż się zaczerwieniły.
— Trzymaj ręce szeroko!
Pomimo wysiłku, ramiona dziecka opadały ze zmęczenia.
— Nie mogę — rzekła — nie mogę....
— Precz! zawołała Natalka, silnem uderzeniem w piersi odpychając Józię. Biedactwo zatoczyło się i upadło.
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/95
Ta strona została skorygowana.