Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

Z temi słowami wyszli, pożegnawszy się grzecznie. Lilli pocieszała swoich rodziców, zmartwionych bardzo, ja zaś gawędziłem z ojczulkiem o naszym Tlusiu, gdy zaczął się spór o Milutka, którego jacyś panowie zabrać chcieli.
— Mówiłem panom, że pojedyńczo ptaków nie sprzedaję.
— Co za dziwny przymus!
— Nie przymuszam, tylko czekam na prawdziwych amatorów. Kto lubi ptaki, woli kupić dwoje.
Czyżyczka Flu przytuliła się do mamy, wiedząc że o niej mowa.
— Taka mała! rzekł drugi pan — taka marna!
— Czyżyk jest zawsze większy, ta czyżyczka jednak nie gorsza ani mniejsza od innych.
— Tak — ale ja mam w domu kanarzycę.
— Niech szanowny pan pofatyguje się do handlarza ptaków — nie brak ich na Piwnej.
— Nie przyszedłem po adres — wiem gdzie mieszkają ptasznicy, lecz chciałem kupić.
Gospodarz milczał — pan się rzucił rozgniewany.