Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

krości z tą kanarzycą obcym domu, gdzie nikt go nie zna, on też nie zna nikogo. Tymczasem został z przyjaciółmi — czy na długo? nie wiem, bo przyszła moja kolej.
Na drugi dzień, gdy gospodyni po śniadaniu sprzątnęła talerze, Marcysia, spojrzawszy w okno, rzekła do Nastki.
— Jacyś uczniowie idą.
— Może nie do nas.
— Aha! nie do nas!.. toć widziałam, jak czytali kartę.
— Chryste! znowu po ptaki!.. ach, kiedyż to się skończy? biadała dziewczynka.
Z twarzyczką rumianą od mrozu, zgrzany, jak podczas lata, wszedł chłopczyk z tornistrem na plecach. Za nim ukazał się drugi, mniejszy cokolwiek.
— Panie, zaczęli oba razem, ale wnet jeden umilkł i drugi też się zająknął.
— Co panowie rozkażą? zapytał szewc?
— Chcieliśmy prosić...
— Jestem na usługi.
— Chcieliśmy raczej zapytać, czy między ptakami, jakie pan sprzedaje, niema dobrego śpiewaka?