Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

i tatuś dostarczali nam słodkawych ziarnek, pamiętając pilnie o naszych potrzebach.
Było nam tam dobrze, tylko, gdy szczygły rozdokazywały się zanadto, kurz szedł do oczu, że ledwie widzieliśmy jedni drugich.
Powoli, mamusia kazała nam probować skrzydeł — ojczulek dziobnął z gniewem najmłodszego malca za upór i ociężałość, następnie puściliśmy się na okno, do klatki, gdzie dla wszystkich była woda i jedzenie. Z wielką radością obstąpiły nas dzieci; starsza dziewczynka klaskała w ręce i chciała mnie ująć, czego się bałem. Ale szewc krzyknął:
— Ptaków nie ruszać!
Krzyknął tak ostro, że dziewczynka opuściła ręce, a my chcieliśmy uciekać i dopiero ochłonąwszy, wzięliśmy się do jedzenia.
— Bierz ziarnko, wołał ojczulek. Teraz łupinkę otwórz, ale rzuć ją; no, rzucaj! Łupinki się nie jada.
Łatwo powiedzieć!... po długich dopiero usiłowaniach dałem temu radę, zmęczony, jak gdyby największą pracą. Tatuś powtarzał: