Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

aby za chwilę, wystraszeni jeszcze bardziej, na to samo miejsce wrócić i znów uciekać i kołować w dalszym ciągu.
Marcysia, zalana łzami przypadła do Franka; chwyciwszy go za ręce, szarpnęła całą siłą, nie mogła mu jednak wyrwać miotły. Chłopak śmiał się głośno.
— Toż pracuję, panienko złota, wołał ucieszony, robię porządek!.. Trzeba wypędzić tych darmozjadów, a jeśli nie wszystkich, to choć połowę — Owszem, owszem, najchętniej powypędzam. No, karaluchy, w drogę!
Dziewczynka wybiegła z mieszkania płacząc; — zostaliśmy sami.
— Wymorduje nas wszystkich! wymorduje! zawodził szczygieł.
— Ale zginiemy razem! piszczała makolągwa — przynajmniej razem!..
— Jest z czego się cieszyć! świergotał Tluś. Gdybym mógł zemknąć, byłbym najszczęśliwszy.
— Lecz gdzie? którędy? wołaliśmy rozpaczliwie. Niech kto ze starszych drogę wskaże, pójdziemy za nim.
Drogi bezpiecznej nie było, gdyż Franek miotłą machał i groził nam ciągle.
— Zginiemy! zginiemy!